– Będzie wojna – doktor wrócił z wypiekami z ciastkarni „Karmelek i Synowie od 1919” – i tu mnie wyrwał z lekkiego letargu
– Nie śpię! – wyraziłam zaangażowanie w temat.
– Będzie wojna… u Karmelka nie ma murzynka… wyszedł. Przed wojną też wyszedł!
Nie próbowałam pytać nawet skąd doktor wie takie szczegóły i dokąd wyszedł, ale brzmiało to dosyć spójnie.
– A poza tym husaria jest na ulicach.
Tu już rozwiał moje wątpliwości, niemal do końca.
– Sąsiedzi się zbroją. Tico Maciejaka ma rogi w barwach narodowych a i sam Maciejak ma barwy narodowe od rana i koło 3 promili do odwagi. W osiedle wjechał bojowy autokar…
– Co poczniem? Zatroskałam się.
– Chyba musimy się określić!
Tu się znów pogubiłam. Wydawało mi się, że określiłam się dosyć dawno ale co mi tam. Zabrałam się za określanie.
Po mniej więcej 45 minutach doktor aż gwizdnął z wysiłku i zarządził niespodziewaną przerwę.
– W zasadzie chodziło mi o coś innego, musimy się określić przynależąc…
– Hę? – starałam się wyrazić pełno inteligentnie, uzupełniając płyny jednocześnie.
– Obok Karmelka jest pijalnia „Buk Łaczek” i z niej wyszli żołnierze i wylegitymowali mnie. Pytali za kim idę…
– I co im powiedziałeś?
– Że, czasami idę za tobą do pralni. I do spiżarni. I do drewutni.
– Nie mamy drewutni…
– Nieźle ich zmyliłem prawda?
– I kupili to?
– NIe wiem czy to akurat ale zażyczyli sobie 5zl opłaty i oddalili się w z góry upatrzonym kierunku.
– Musimy się optymalnie zatem do wszystkiego przygotować, przynależąc – zaznaczyłam mimochodem, że wypadałoby aby przerwa się skończyła.
Po kolejnych 45 minutach doliczyłam od razu kilka minut ponadplanowych.
Doktor przynależał dysząc miarowo.
Wymknęłam się i zadzwoniłam z łazienki do Karmelka. Poprosiłam gorąco, żeby dali mi znać jak kiedyś znów zabraknie im kakaa.